poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 7 „Gdzież schro­nić się przed sa­mym sobą"

Witajcie, przepraszamy, że tak dawno nas nie było. Po prostu egzaminy gimnazjalne bliziutko i musimy się do nich przygotować. Obiecujemy, że po tej katordze rozdziały będą pojawiać się częściej i nadrobimy wasze blogi, o których pamiętamy. Jest nam ogromnie miło, że czekacie na kolejne rozdziały. Jeszcze raz przepraszamy i mamy nadzieję, że siódma część "I Wanna Hold You" chociaż trochę was zainteresuje.
 
PRZEPRASZAMY ZA USTERKI NA STRONIE!


~~~~~~*****~~~~~~


Perspektywa Leonie


Energicznie zeszłam po chodach chowając do kieszeni telefon. Uśmiechnięta od ucha do ucha podążyłam w stronę kuchni. Nalewałam sobie soku do szklanki, kiedy to usłyszałam ochrypły głos, który bardzo dobrze znałam. - O widzę, że humor dopisuje? - Przestraszona rozlałam ciecz na mebel. - Boże, tato nie strasz mnie tak! - bicie mojego serce z sekundy na sekundę powoli się normowało, ale nadal czułam jakbym miała je w gardle. Myślałam, że jestem sama w domu, a tutaj rodziciel uracza mnie swoim barytonem. Zawsze chciałam, żeby mój mężczyzna miał taki głos. Męski i niski...Szczerze mówiąc tacie nie za bardzo on pasował. Był jego przeciwieństwem. Papa Tim to radosny, posiadający wielkie poczucie humoru, duży chłopczyk. Zawsze jednak umie pocieszyć i wesprzeć w trudnych chwilach. Pamiętam, jak kiedyś mama nie pozwoliła mi pójść na ognisko, które zaczynało się dopiero o 22:00. Przyszedł wtedy do mnie i szepnął bym zmykała, z tego łóżka pełnego chusteczek. Otarłam w tamtym momencie mokry nos o rękaw po czym rzuciłam się w objęcia jedynego, ważnego mężczyzny w moim życiu. Ojciec uśmiechnął się serdecznie, przekartkowując dzisiejszą gazetę. - Jest coś ciekawego? - spytałam opierając się o szafkę. - Poza tym, że złapali jakiegoś dilera na gorącym uczynku to nie - odpowiedział nie spuszczając wzroku ze strony czasopisma. - Boże, że tylu ludzi zeszło na złą drogę - wyszeptałam rozczarowana, a następnie wlałam do ust resztkę soku z literatki. - Widzisz córeczko, na ziemi nie mogą żyć takie same aniołki jak ty, no i oczywiście ja - Wybuchłam śmiechem - No co? Ja nie mam sobie nic do zarzucenia, nic a nic - tłumaczył, podnosząc ręce do góry w geście niewinności. W pewnej chwili moje myśli znów powróciły do artykułu. Dusiła mnie pewna myśl. - Tato, czemu ludzie sami niszczą sobie życie? - nastała chwila ciszy, dlatego kontynuowałam. - No bo przecież ten więzień nie musiałby dilować. Mógłby być normalnym, porządnym człowiekiem... - Tim wysunął twarz zza gazety. Przyglądał mi się przez chwilę. Najwyraźniej moje słowa dały mu do myślenia. - Nie wiem...- Odpowiedział - Może są do tego zmuszeni, a może lubią tą adrenalinę i łamanie prawa. - Ciężko mi to wszystko pojąć - po tych słowach odstawiłam szklankę do zlewu, mogłabym ją od razu opłukać, ale jestem strasznym leniem, dlatego zostawiłam ją tam na pastwę losu. - Wybierasz się gdzieś?- spytał - Tak, idę na miasto - wydukałam, w nadziei, że tyle informacji mu starczy. - Czyżby z tym kędzierzawym chłopcem? - w tym momencie moja twarz diametralnie zmieniła się na odcień zupy buraczanej. - Tak. On ma na imię Harry - odpowiedziałam złośliwie. - Dobrze, dobrze o nic więcej nie pytam. Rozumiem cię ja też przechodziłem kiedyś pierwszą miłość... - Tato! - szybko przerwałam jego wypowiedź - To tylko mój kolega, nic więcej. - Widząc nie przekonaną minę Tima dodałam - Gdyby nie on siedziałabym całymi dniami w domu, tego chcesz? - A czy ja mam coś przeciwko? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Widząc moją złowieszczą minę szybko odpuścił. - Dobrze, czyli w takim razie baw się dobrze ze swoim nowym kolegą. - uśmiechnęłam się serdecznie - Tak o wiele lepiej papciu - podbiegłam do niego i ucałowałam w czoło, na którym przejawiały się już pierwsze oznaki starości. W tym momencie w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam w stronę taty na pożegnanie. - To na razie! - krzyknęłam wybiegając z pomieszczenia. Szybko powędrowałam do korytarza. Przez szybę drzwi wejściowych można był z łatwością rozpoznać gościa. Zdradzała go ta bujna czupryna. Nerwowo pociągnęłam klamkę. Przed sobą ujrzałam zielonookiego chłopaka w białej bluzie i czarnych jeansach. Jak zwykle uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Cześć, gotowa? - Tak, tylko... - założyłam szybko buty - Już - posłałam mu uśmiech - To gdzie mnie dzisiaj zabierasz? - spytałam ciekawa. Wiedziałam, że na pewno wymyślił coś wyjątkowego. - Zobaczysz - wyszeptał cicho, jakby bał się, że ktoś usłyszy - Jego zachowanie sprawiło, że zachciałam nowych przygód. Od momentu poznania tego chłopaka, zaczęłam się częściej uśmiechać i wyłapywać szczęście, które niesie nam los. Nauczyłam się po prostu cieszyć z życia. Szłam obok Harry'ego. Co jakiś czas spoglądałam na niego, jakby z jego wyrazu twarzy można było odczytać dokąd zmierzamy. Po piętnastu minutach staliśmy przed pomalowanym na czerwono budynkiem. Wydawał się dosięgać nieba. Nad drzwiami widniał wielki baner z napisem "Roulette". Weszliśmy do środka. Opary dymu papierosowego i duchota spowodowana znaczną liczbą ludzi wywołały u mnie lekkie przyduszenie. Do tego ciemność, która nie za bardzo mi się spodobała doprowadziła mnie do stanu nie małego lęku. Szłam za Styles'em, który od czasu, do czasu posyłał mi tajemniczy uśmiech. Przechodząc pomiędzy stolikami czułam na sobie zachłanny wzrok mężczyzn, którzy lustrowali moją całą postać, ukazując przy tym swoje żółte zęby. Nagle zatrzymaliśmy się przed barem. Lokowaty usiadł na krzesełku i zaczął stukać palcami o blat. Widząc, że ciągle stoję zaproponował - Usiądziesz? - Harry, po co mnie tu przyprowadziłeś? - Musze załatwić pewną sprawę i zaraz stąd zwiewamy - wcześniej nie mogłabym się jego o to zapytać, ale teraz czułam w sobie nadzwyczajną odwagę. - Jaką sprawę? - spytałam lekko poirytowana. Głośna muzyka tylko jeszcze bardziej mnie pobudziła. - Muszę oddać kumplowi kasę, to wszystko - odpowiedział ze wzrokiem wbitym w swoją dłoń, której palce tańczyły kankana na brązowej ladzie. - Co podać - spytał od niechcenia ubrany w białą koszulę i czarną muchę około 30 letni barman, który właśnie wycierał blat. - Nic, ja do Malika - Mężczyzna wstrzymał rękę ze ścierką i spoglądnął przeszywającym wzrokiem na Harry'ego, a potem na mnie. - A kto pyta? - spojrzał wykrzywiając brwi w ostry łuk. - Harry, będzie wiedział o kogo chodzi - Zielonooki zachowywał się jak nigdy wcześniej. Był taki poważny, a za razem przerażający. Taka postawa całkowicie do niego nie pasowała. Zawsze widywałam go, jako pozytywnie nastawionego do świata i ludzi chłopaka, a teraz... był zupełnie inny. Zero uśmiechu, a w jego głosie nie dało się słyszeć tej radości, którą obdarowywał mnie podczas każdego spotkania. 30-latek kiwnął głową po czym ruszył w stronę czarnych drzwi. Nie pojawiał się przez dobre 10 minut. Siedziałam cicho, jak mysz pod miotłą oglądając setki butelek z alkoholem. Wyglądały jak tęcza, która tak samo jak rozjaśnia pochmurne niebo, nadaje życie tej ponurej norze. Nagle w owych drzwiach stanął barman a za nim znajomy mi mężczyzna. Przez moment nie mogłam oddychać. Coś spowodowało, że nie potrafiłam wykonać tak prostej czynności. To jego widziałam wtedy przed szkołą. Ciemne włosy, niedbale postawione na żel i kilkudniowy zarost. Tak, to musiał być on. Nie wiem, dlaczego zapamiętałam go tak dokładnie. Może przez to, że miał coś wspólnego z Harrym? Szedł zamaszyście w naszą stronę, zapinając guziki czarnej koszuli. Na jego twarzy malował się gniew. Spoglądnął na Harry'ego po czym krzyknął. - Kurwa, mógłbyś wybierać lepsze momenty na transakcje? Siedziałam w bezruchu, mój wzrok utkwił na klatce piersiowej mężczyzny, która do połowy była roznegliżowana. Znajdowało się na niej kilka tatuaży. Za wszelką cenę chciałam dojść do tego, co przedstawiają, ale mężczyzna zapiął ją na ostatni guzik. Czując na sobie spojrzenie nieznajomego nieśmiało uniosłam wzrok ku górze. Wtedy napotkałam to pogardliwe spojrzenie i pewny wyraz twarzy, z którego można było wyczytać pewne rozdrażnienie. Nerwowo przełknęłam ślinę. Ten wzrok mnie porażał. - Ja pierdole! Ile razy ci mówiłem, byś przychodził sam, co? Przecież to dziecko rozgada o nas pierwszej lepszej osobie! - Możesz być spokojny, ona nic nie powie - "O czym nie powie?" myślałam w duchu. Nie wiedziałam o co tu chodzi, siedziałam z pochyloną głową bawiąc się palcami. Nie chciałam na niego patrzeć. Jego towarzystwo całkowicie mnie onieśmielało, do tego po prostu się go bałam. Już na pierwszy rzut oka zdawał się być wulgarny i nieokrzesany. Z jego stylu mówienia dało się wyczytać, że uważał wszystkich za nie wartych dłuższej uwagi. - Mniejsza o to. Zjeżdżaj mała - spoglądnął na mnie z wyższością - A my musimy poważnie porozmawiać - zwrócił się do Harry'ego. Wstałam i spoglądnęłam na loczka. Ten wymusił uśmiech mówiąc - Usiądź sobie gdzieś, ja zaraz przyjdę. Nie czułam nóg w jednej sekundzie stałam się obiektem pogardy. Ręce trzęsły mi się jak chorej osobie. Nie ze strachu, teraz czułam w sobie coś zupełnie innego. Czułam się upokorzona. Gdybym tylko potrafiła wypowiedzieć chociażby jedno słowo, na pewno bym się obroniła. Ale to było silniejsze ode mnie. On miał nade mną całkowitą kontrolę. Przysiadłam na jednym z wielu krzesełek i kątem oka obserwowałam mulata. Mówił coś do loczka gestykulując dłońmi. Ten, jak uczeń siedział i wsłuchiwał się w jego słowa. Następnie zielonooki wyciągnął z kieszenie rulonik. Od razu zauważyłam, że jest to zwitek dolarów. Nie mogłam uwierzyć, że to tylko oddanie długu. Gdyby to spotkanie polegało tylko na tym nie kazaliby mi odejść. Tu chodziło o coś całkiem innego. Mężczyzna zapalił papierosa i wpuścił dym do płuc, następnie dokładnie przeliczył pieniądze. Kiedy skończył swój wzrok skierował w moją stronę. Mówił coś przez chwilę nie odrywając źrenic z mojej osoby. Czułam się niestosownie, nigdy nie lubiłam, gdy ktoś na mnie patrzył, a jego spojrzenie było jeszcze bardziej krępujące. Harry odwrócił się do mnie i coś odpowiedział mulatowi. Nagle nieznajomy zaczął kierować się w stronę czarnych drzwi. Złapał za klamkę, kiedy już miał odchodzić w ostatniej chwili odwrócił wzrok w moim kierunku i spoglądając prosto w oczy, z kamienną twarzą zniknął za czarnymi wrotami.

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 6 „Zmrużę oczy, za­cisnę pięści"

Perspektywa Jasmin

     - Jasmin, masz nie sprawiać kłopotów. Nie chcę później słuchać narzekań tej jędzy. Rozumiesz? - Jasne, że rozumiem. Ale dlaczego nie zapytasz mnie, czy chcę tam jechać, czy w ogóle mam ochotę spotkać się z nimi?
     - Tak mamo – tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. To naprawdę boli. Bardziej zależy jej na opinii  kochanki ojca, niż mojej. Koniec końców jednak już się przyzwyczaiłam.
     - Cieszę się, że się rozumiemy. – Margaret pogłośniła muzykę w radiu. Pewnie dlatego, żeby nie musieć więcej ze mną rozmawiać. Jakoś mi to nie przeszkadza i tak nie mamy o czym. Wątpię, żeby w ogóle wiedziała jaki jest mój ulubiony kolor. Pewnie nie pamiętałaby mojego drugiego imienia, gdyby sama mi go nie nadała. A może nie pamięta nawet tego? Z resztą nie ważne.
W tej chwili liczy się jedynie to, że mam jeszcze pół godziny zanim dojedziemy na miejsce. Poważnie nie mam ochoty siedzieć z tymi ludźmi przez całe dwa dni. I tak jestem tam nie potrzebna. Właściwie to nigdzie nie jestem potrzebna, ale szczególnie tam. Bo niby po co mam zakłócać ten obrazek ślicznej rodzinki? Mamusia, tatuś i dziecko. Książkowo, tak jak powinno być! A no tak zapomniałabym, jest jedna skaza na tym idealnym kolorowym obrazku. Mianowicie ja. Tatuś niestety ma jeszcze jedno dziecko z poprzedniego małżeństwa. Wiem, że Sophie za mną nie przepada, w sumie ja za nią też. W końcu to ona zniszczyła moje życie. Pamiętam to doskonale.

Nine years before.

      Siedziałam i bawiłam się razem z Heder. Moją ulubioną lalką. Było już późno i dawno powinnam spać, dlatego siedziałam w ciemności. Mama nie mogła się dowiedzieć. Byłaby zła. Heder tańczyła właśnie z panem misiem tango, kiedy usłyszałam jak coś uderza o podłogę. Później jak ktoś krzyczał. Mama… Podeszłam do drzwi i stanęłam w ich progu. Poraziło mnie jasne światło korytarza. Szybko wybiegłam z pokoju. Zbiegłam po schodach i zatrzymałam się na ostatnim stopniu. Zawsze byłam drobna, dzięki czemu nie było mnie widać zza poręczy.
      - Jak śmiesz! Po tylu latach małżeństwa! Z tą ździrą. – mama cały czas krzyczała. Zakryłam uszy dłońmi nienawidziłam, kiedy była zła. Po podłodze walały się kupy porozrzucanych talerzy. Mimo wszystko ciągle słyszałam mamusię. – nie dostaniesz ani grosza rozumiesz! Ani najmniejszej durnej groszówki! Dziecka też nie dostaniesz! Nie licz na durne alimenty! Nie wyciągniesz ze mnie ani grosza. – nie rozumiałam dlaczego tak krzyczą. Co tatuś zrobił złego, że mama popadła w taką furię?
     - Margaret, uspokój się. To…
     - Mam gdzieś twoje wyjaśnienia. – bałam się, bałam się okropnie. Momentalnie zaczęłam płakać i nie mogłam już usiedzieć na miejscu, więc zerwałam się na nogi.
     - Tatusiu!! – przylgnęłam do jego nóg wycierając krople w spodnie jego garnituru. – Co się, co się…
     - Idź do siebie Jasmin.
     - Ale…
     - Powiedziałem idź do siebie! – tata nakrzyczał na mnie. Nigdy tego nie robił, spojrzałam na panią z dużym brzuchem siedzącą na kanapie uśmiechnęła się do mnie . Ja tylko rozpłakałam się i pobiegłam do swojego pokoju.
     - Jasmin! Czy ty zawsze musisz być takim nierozgarniętym dzieckiem? – skrzywiłam się. Od lat nie byłaś na ani jednej mojej wywiadówce. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz spędziłyśmy ze sobą więcej niż pół godziny. Nie masz prawa mnie oceniać. – Mówię do ciebie od jakichś pięciu minut. Jesteśmy na miejscu. Zabierz swój bagaż. – zrobiłam o co prosiła i chwilę później stałyśmy już przed drzwiami zielonego domu. Margaret zadzwoniła kilka razy i zatupała nogą spoglądając na zegarek. Nie wierzę… nie, w sumie to wierzę, że chce się mnie pozbyć tak szybko. Pewnie  już ma zaplanowany maraton po dyskotekach. W tym momencie drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka blondynka, posyłając mi ciepły uśmiech. Tak gdyby jeszcze tylko był prawdziwy. Doskonale wiem, że kiedy te drzwi się za nami zamkną zrobi się oschła i oziębła. Przerabiałam już to nie raz.
     - Och witaj Margaret, wyglądasz tak… szykownie – tak, czy tylko mi się zdawało, czy to zdanie ociekało ironią? – Aż nie mogę uwierzyć, że masz już ile? 50 lat? – Sophie spytała tonem pełnym sarkazmu. Oho, chyba zaraz rozpocznie się burza. Dlaczego ja zawsze muszę być w jej samym środku.
     - Mam czterdzieści, ale nie przyjechałam na pogaduchy – mama wysyczała. Założę się, że już dawno chciałaby być na swojej imprezie. – Zostawiam wam Jasmin. Muszę już się zbierać. Mam ważne spotkanie. – w dzień wolny? Brawo Margaret… nie czekając dłużej weszłam do środka, gdzie zastała mnie pustka. Usłyszałam warkot silnika i już wiem, że zostałam sama.
     - Mark jest w pracy. Wróci wieczorem. – no jasne on wiecznie jest w pracy niezależnie od tego czy ma nową czy starą rodzinę.  – chcesz może coś do picia?
     - Nie dziękuję, pójdę do siebie  - wiem, że nie chce ze mną przebywać zbyt długo, zresztą… vice versa. Poszłam do mojego pokoju. Cóż, tak mam  tu swój pokój dostałam go, kiedy wyprowadził się z domu. Powiedział, że zawsze mogę ich odwiedzić, ale słowa a czyny to dwie różne rzeczy. Nie rozpakowywałam nawet bagażu. Usiadłam na łóżku, a chwilę potem zasnęłam.
      Obudziłam się w jasnym pomieszczeniu z kolorowymi, ciepłymi ścianami. Chwilę zajęło mi domyślenie się gdzie jestem. Na wyświetlaczu widniała godzina 6:00. Cóż i tak pewnie już bym nie zasnęła więc wstałam  zakładając na nogi białe japonki które służyły mi jako kapcie za każdym razem, kiedy tutaj przebywałam. Po cichu zeszłam na dół, żeby zrobić sobie coś do picia. Nie chciałam obudzić Taty, Sophie oraz Emmy. Emm, nic do niej nie mam, ale czasami boli mnie to że całą uwagę poświęcają jej, nawet kiedy jestem tuż obok. W sumie racja, że jest mała i potrzebuje ojca. Ale jakby nie patrzył to ona mi go odebrała, ona i Sophie. Poza tym widzi go codziennie, a ja w najlepszym razie, kilka dni na pół roku. Westchnęłam kierując się do kuchni. Nie spodziewałam się tego, co ujrzałam. Siedział tam mój ojciec nad jakimiś papierami. Uśmiechnął się do mnie ciepło i poklepał miejsce obok siebie.
     - Chodź Jas – tak dawno, na prawdę dawno nie słyszałam tego określenia. Może to dziwne, ale z tego powodu poczułam, jakby moje serce zabiło jeszcze mocniej. – Więc co w szkole? – niby normalne pytanie każdego rodzica, ale jego też dawno nie słyszałam, więc z radością zaczęłam opowiadać wszystko ojcu. Oczywiście pomijałam, wiadome szczegóły. Spędziliśmy naprawdę miły poranek.
Ale jak zawsze świat działa według zasady: Kij i marchewka. Coś musiało się schrzanić. Po południu przyszła Sophie i zakłóciła te wspaniałe kilkadziesiąt minut mojego życia.
     - Obiecaliśmy że zabierzemy Emmę do zoo, pamiętasz kochanie?
     - Ależ oczywiście. Kochanie – od tych wszystkich "kochanie" zaczęło mnie mdlić. – Co w związku z tym?
     - Mówiłam ci, że mam 3 bilety na dzisiaj. – ojciec zamrugał, jakby nie wiedział o co chodzi. – wstęp jest za godzinę. Chcę iść wtedy, bo są jakieś dodatkowe atrakcje.
     - Ale… - Mark spojrzał na mnie, jakby nagle sobie o mnie przypomniał. – Jasmin.
     - Och Mark. Jasmin na pewno nie będzie zła, prawda? – czy to przypadek, że kolejny raz w tak krótkim czasie słyszę to zdanie? Boli. – Na pewno zrozumie i zechce sprawić przyjemność swojej małej siostrzyczce, prawda? – dlaczego to zdanie zabrzmiało tak ostro? Posłałam ojcu tylko pokrzepiający uśmiech. W głębi duszy jednak jak mantrę powtarzałam. "Proszę nie zostawiaj mnie. Proszę..."
     - Dobrze Sophie. Masz rację obiecałem to Emm. – poczułam jak moje ciało drży. No tak, nie może być zbyt idealnie, bo wtedy wszechświat się rozpadnie, prawda? Jedynym sposobem, żeby przetrwał musi być moje „wspaniałe” życie.
       Wyszli. Znów zostawili mnie samą. Przez chwilę miałam jeszcze nadzieję, że ojciec nie jest taki jak ona, ale nie. Nawet nie obejrzał się zamykając drzwi. Nie wymówił ani słowa. Zupełnie jak wtedy. Po prostu zniknął, odszedł z mojego życia, nie mówiąc nawet żadnego „cześć”. A wiecie co z tego wszystkiego było najgorsze? Właśnie  to, że była to moja wina. A przynajmniej tak się czułam. Bo przecież, tak nagle wszystko się skończyło. On odszedł, a matka zapomniała o mnie. Wiecie jak bolało? Nie,  ciągle boli. Ten ból ujawnia się na każdym moim kroku. Jakbym chodziła po szkle. Wszystko jest takie kruche  i łatwo się skaleczyć. Ale tym razem jest gorzej. Bo nie mam nikogo. Ani pana misia, przyjaciół, nawet afery. Nie chce tak żyć…  Chcę to skończyć. Ale na pewno, znów się wystraszę. Stchórzę i zacznę się ratować na wszystkie sposoby. Chcę końca. Końca tego wszystkiego.
Wybierz naklejkę lub emotikona

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 5 „Zro­zumiesz, co to znaczy mieć przy so­bie szczęście"

Perspektywa Leonie

      Długa przerwa na lunch, to najbardziej wyczekiwany, pomijając zakończenie lekcji czas w szkole. Wtedy uczniowie mają chwilę wytchnienie, od tych wykańczających przedmiotów. Najczęściej jedzą drugie śniadanie lub grają w coś na telefonach. Już powoli przyzwyczaiłam się do reguł tu panujących, chociaż muszę przyznać, że jestem tutaj dopiero cztery dni, ale jak najbardziej ten okres mogę zaliczyć do udanych. Zapoznałam się z większością klasy, do tego nauczyciele, nie zważając na moje spóźnienie bardzo gorąco mnie przyjęli. No może poza panną Cook, która mniej ładnie mówiąc olała mnie tak samo z resztą, jak innych uczniów.
     - O, jaki ładny dzionek dzisiaj mamy - oznajmił uradowany Niall. Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakiwał. Zawsze był taki radosny, we wszystkim potrafił znaleźć pozytywne strony.
     - Tak, poza tymi chmurami, to nawet ujdzie - wybełkotałam. Nie miałam humoru, pani z fizyki widząc moje dobre oceny z poprzedniej szkoły, wciągnęła mnie do konkursu.
     - Oj nie przejmuj się - próbował pocieszyć mnie blondyn - Ważne, że jesteśmy w jednej drużynie. Tak, to był wielki plus. Niall był bardzo dobrym uczniem, wręcz nienagannym. Do tego zawsze można było liczyć na jego pomoc. Przez te dni to z nim utrzymywałam największy kontakt. Harry również plątał się koło mnie bezustannie, lecz nie mogłam porozmawiać z nim tak szczerze, jak z niebieskookim. On żył w innym świecie, cały czas miał w głowie pomysły, jakby tu uciec z lekcji lub spisać zadanie domowe.  Zastanawiam się, dlaczego zdecydował się na liceum, pewnie rodzice go do tego zmusili.
     - Smacznego - wydusiłam z siebie, kiedy to niebieskooki wyciągnął ze swojego plecaka kanapkę.
     - Dziękuję - odpowiedział z tym swoim serdecznym uśmiechem - A ty nie jesz?
     - Jakoś nie jestem głodna - w tym momencie dało się słyszeć odgłosy kumkających żab. To mój brzuch domagał się pożywienia.
     - Tak, właśnie widzę - chłopak pokiwał podejrzliwie głową.
     - Wszystko się sypie, do tego pamięć mi szwankuje. Nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć kanapek. - Przeżywałam to tak, jakby kończył się świat, ale zawsze taka byłam. Z igły robiłam widły i nikt nie mógł mi przetłumaczyć do rozumu, dopóki sama się z tym nie oswoiłam.
     - To trzeba było mówić tak od razu! - wykrzyczał, podając mi jedną z estetycznie zafoliowanych kanapek. Jadłam sobie spokojnie, delektując się pysznym pomidorem i sałatą, kiedy to ktoś energicznie złapał mnie za ramię.
     - Witam i o zdrowie pytam - to był Harry jak zwykle stał z obsuniętymi spodniami, które posiadały dziwną moc, gdyż jeszcze utrzymywały się na chłopaku. Nie odpowiedziałam, nie miałam wtedy na to siły. Jego uśmiech tylko przypomniał mi o tym konkursie. Jak to jest takiego nieuka nigdy się nie uczepią, a tacy jak ja to zawsze mają przechlapane.
     - Ej no, co jest? - spytał troskliwie, a jego mina diametralnie zrzedła.
     - A nic, nie mam humoru i tyle.
     - Leonie, może wyskoczymy gdzieś po szkole? - Widząc moją zdziwienie dodał - No wiesz, dzisiaj piątek, takie dziewczyny jak ty nie mogą siedzieć same w domu, do tego jest okazja lepiej się poznać.
Nagle usłyszałam gwizd. Jakiś chłopak zza siatki próbował dać o sobie znać loczkowi
     - No to jak? - spytał odchodząc. Skinęłam głową i tak nie miałam nic lepszego do roboty..
     - No to widzimy się przed budą! - krzyknął z daleka po czym pobiegł w stronę nieznajomego. Przyglądnęłam się mężczyźnie za obszarem szkoły. Był od nas nieco starszy. Na sobie miał brązową skórę. Sam zaś palił papierosa. Kiedy Harry do niego podszedł ten wyciągnął z kieszeni mały zwitek, nie mogłam zobaczyć co to jest, gdyż specjalnie trzymał go w zaciśniętej ręce. Lokowaty odebrał przesyłkę udając, że się z nim wita. Rozmawiali przez chwilę, jednak ta wymiana zdań była całkowicie poważna. Żadnego śmiechu lub choć miłego gestu. Nieznajomy zgniótł papieros swoim czarnym traperem po czym odszedł.
      Lekcje minęły mi dosyć szybko. Cały czas myślałam o tej przeklętej fizyce, ale moje nastawienie do niej nieco się zmieniło, gdyż Niall zaproponował mi wspólną naukę. Wiedziałam, że nie jestem z  tym sama, że on mi pomoże. Jemu żaden przedmiot nie sprawiał większego problemu, ze wszystkiego był równie dobry. Nie wiem jak on to robił. Już na świecie tak jest, że jedni posiadają jakiś talent, którego ja niestety nie mam.
Przebrałam buty i wyszłam ze szkoły. Zaczęłam rozglądać się za Harry'm, lecz nigdzie go nie było. Postanowiłam zaczekać przed bramą.
Wiatr wiał niemiłosiernie, dlatego założyłam kaptur. Drzewa uginały się pod jego ciężarem, tak intensywnie, że w pewnym momencie myślałam, że zetkną się z ziemią. Stąpałam w  miejscu, by chociaż trochę się rozgrzać. Nagle poczułam czyjeś dłonie na swojej twarzy, które zakrywały mi oczy. Wiedziałam że to lokowaty. Tylko on mógł być do czegoś takiego zdolny.
     - Harry nie wydurniaj się, przecież wiem, że to ty - poczułam,  nagłe oswobodzenie. Kiedy się odwróciłam ujrzałam tego zwariowanego chłopaka, którego chyba można nazwać moim kumplem.
     - Skąd wiedziałaś, że to ja? - spytał udając, zdziwienie.
     - Odczytałam twoje linie papilarne wiesz? - Brunet zaczął się śmiać - Ojej, ale śmieszne - ostatnie słowo zaakcentowałam, kiwając zrezygnowanie głową na mojego dziwnego towarzysza - To gdzie idziemy? - spytałam ciekawa
     - Zaprowadzę cię w moje ulubione miejsce - oznajmił tajemniczo.
Zdziwiła mnie jego odpowiedź i skłamałabym gdybym zaprzeczyła, że nie czułam niepokoju. Ale przez ostatni okres polubiłam Harry'ego, nawet zapomniałam o incydencie w pierwszy dzień szkoły. Czułam, że można mu zaufać. Przecież jak to sam powiedział, każdy ma swoje dziwactwa.
Szliśmy małą ścieżką, co jakiś czas zielonooki chronił mnie przed ostrymi krzewami, zakrywając je swoim ciałem, lecz i tak nie raz poczułam na sobie nieprzyjemne ukłucia. On sam udawał, silnego, lecz wiedziałam, że kolce dały mu we znaki. Zastanawiałam się, kto normalny chodzi przez takie zarośla, ale kiedy dotarliśmy na miejsce moje spostrzeżenie na ten temat diametralnie się zmieniło. Ujrzałam małą łąkę, z pięknym widokiem na Tamizę. Teraz już rozumiałam co miał na myśli loczek. Widziałam to miejsce dopiero kilka sekund, a już wiedziałam , że mogłabym tu przesiadywać godzinami. Była tak cicho i spokojnie, wręcz idealne na rozmyślania. W oddali widać było pobłyski reflektorów samochodowych.  Czasami zastanawiam się gdzie ci ludzie podążają. Może do rodzinnego domu, do swych dzieci, by spędzić z nimi radosne chwile. A może wracają do pustego domu, gdzie oprócz latającej muchy nie ma nikogo. W tym miejscu w całej okazałości można było zobaczyć wielkie budynki Londynu, które z daleka przypominały klocki poukładane równolegle na sobie. Stałam nie poruszając nawet koniuszkiem palca, ten krajobraz był czymś co zatkało mi dech w piersi.
     - I jak, podoba się? - spytał Harry podchodząc do mnie niebezpiecznie blisko. Widząc moją zdziwioną minę dodał - wiedziałem, że ci się spodoba. Widzisz Leonie, nawet nie wiesz jak dużo nas łączy. Oboje lubimy czasami wyrwać się z tłumów i pobyć sam na sam ze sowimi myślami - popatrzyłam na niego wielkimi oczami. Taki chłopak jak on i samotność? To dwa przeciwieństwa, które nigdy nie powinny się spotkać.
     - Ta jasne - powiedziałam z ironią, po czym odeszłam od chłopaka i usiadłam na zielonej trawie. Ten jednak nie dawał za wygraną. Przykucnął koło mnie mówiąc
     - Na prawdę - Przyglądał mi się chwilę, ja zaś udawałam, że tego nie widzę  - Przychodzę tu kiedy mam wszystkiego dość. - złapał za pobliski kamień i  pod kątem rzucił na wodę, ten podskakiwał na jej tafli tak długo, dopóki nie straciłam go z oczu.
     - Nigdy nie umiałam robić kaczek - oznajmiłam delikatnie się uśmiechając. Chłopak, który do tej pory patrzył w ziemie sumiennie się nad czymś  zastanawiając uniósł głowę i spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi tęczówkami.
     - To proste, musisz znaleźć płaski kamień inaczej nie wyjdzie. Podszedł do mnie wręczając podłużny przedmiot - Rzuć zza ramienia o tak - w tym momencie zrobił ruch, który miałam powtórzyć.
     - To nic nie da. Mój tata uczył mnie tego setki razy.
     - Ej! - jęknął lokowaty - Nie można się tak łatwo poddawać, dawaj łapę! - uniosłam niezdecydowanie dłoń w jego stronę. Ten szybko ją złapał i energicznie mnie podniósł. Ustawił się za mną, tak by mógł mną sterować. Lekko się zarumieniłam, ale udawałam, że nie wywarło to na mnie większego wrażenia.
Harry złączył nasze dłonie, a następnie zrobił delikatny zamach. Kamień podskoczył kilkakrotnie na wodzie. Nic nie mogłoby określić mojej radości. Niby nic takiego, taka mała drobnostka, a cieszy. Podskoczyłam uradowana. Nie słysząc żadnej reakcji ze strony chłopaka, odwróciłam się w jego stronę. W tedy nasze spojrzenia się złączyły. Zielonooki stał i bez żadnego drgnienia patrzył na mnie. Ja również nie poruszyłam się choćby na milimetr. Jakaś pozaziemska siła spowodowała, że stałam osłupiała. Wyczuwając niezręczną sytuację, nerwowo odchrząknęłam i odsunęłam się od bruneta.
     - Z-z kim rozmawiałeś dzisiaj rano?- Wiem, że to głupie pytanie, ale musiałam zmienić temat, a to po prostu pierwsze co przyszło mi do głowy. Podniosłam delikatne wzrok. Harry skrzywił się nieco.
     - Z takim jednym znajomym. - po chwili na jego twarzy znów zagościł ten dobrze mi znany chytry uśmieszek. - A co? Uważasz, że jest bardziej pociągający ode mnie? - wywróciłam wymownie oczami. Tylko on mógł wpaść na coś takiego.
     - No nie wiem, może.... nie widziałam z daleka. - Harry złapał się za pierś w miejscu, gdzie znajduje się serce.
     - Auć - wyśmiałam go spojrzeniem.
      Nie chciałam dłużej prowadzić rozmowy na temat tajemniczego mężczyzny. Zrozumiałam, że chłopak nie chce o tym rozmawiać, lecz wiedziałam jedno. Ta sprawa wydawała się być bardzo podejrzana.


                                                            ~~~~~~*****~~~~~~

Witajcie. Z racji tego, że ostatnio dodawałyśmy rozdziały bardzo rzadko. Przychodzimy dzisiaj do was z piąteczką. Akcja zaczyna się powoli rozkręcać. Jak myślicie kim był nieznajomy mężczyzna przed szkołą? Pozdrawiamy :**

środa, 12 marca 2014

Rozdział 4 „Umiesz liczyć, to licz na siebie"

Perspektywa Jasmin

      Ciszę w pokoju zakłóca grający telewizor, włączony na kolejnym z tych bezsensownych programów. Pewnie i tak nie znalazłabym nic lepszego, więc może zostać.
Obudził mnie trzask drzwi. zerknęłam na wyświetlacz mojego Blackberry, którego dostałam w prezencie od taty, za te wszystkie dni, w których nie mogliśmy się spotkać.  Dochodziła druga nad ranem.  Światło w salonie nagle rozbłysło rażąc moje oczy.
- Przepraszam... - w progu stał mężczyzna. Wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat. Ubrany w ciasno przylegające spodnie i czerwoną bluzkę. - Cześć, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. - kiwnęłam głową, na znak zrozumienia.  - Tak w ogóle to jestem John Slym.
- John - w progu pojawiła się moja matka. Skrzywiłam się.  Mogłam się tego domyślić. Jednak wróciła z nowym facetem, co wcale nie było nowością. - Tutaj jesteś. Chodźmy na górę.
- Chciałem się tylko przywitać z...
- Och, Jasmin na pewno nie będzie miała nam tego za złe. Prawda córeczko? - to zabrzmiało raczej jak stwierdzenie aniżeli pytanie, jednak kiwnęłam głową. Po chwili już ich nie było, a ja zostałam znów sama z Aferą.
Margaret - moja mama od kiedy tata nas zostawił miała ciężki okres. Przynajmniej tak mówi ciocia Mey. Twierdziła, że w końcu jej minie, jednak nic na to nie wskazuje. Ciągle nie ma jej w domu. Albo jest w pracy po godzinach... albo imprezuje  i sprowadza do domu nowych "wujków"- kiedyś tak kazała mi ich nazywać. Ale przestałam, po chyba, dziesiątym z kolei. Ci mężczyźni zabawiali w naszym życiu, trochę czasu. Każdy jednak zawsze odchodził po jakimś okresie. A Margaret ciągle sprowadzała nowych. Ciocia mówiła że brakuje jej miłości. Mówiła mi żebym częściej przytulała  mamę i przebywała z nią więcej czasu.  Jednak... każda moja próba kończyła się  spędzeniem wieczoru samotnie wśród moich pluszaków i Aferą. Zawsze wydawało mi się najgorsze to, że z imprez wracała zupełnie trzeźwa. Bo to oznaczało że robi to wszystko celowo i nie mogę zrzucić winy na wypity wcześniej alkohol.
Co do John'a, wydaje się miły. Cóż... przynajmniej chciał się przedstawić, a nie poleciał od razu do sypialni Margaret. Czuję , że może nawet mogłabym go polubić, jeżeli poznałabym go bliżej. Ale tak nie będzie. Znów przywiążę się do kogoś, a potem on zniknie z mojego życia jak Bańka mydlana. Mimo, że wiem co zaraz się wydarzy. Dźwięki, które dochodzą do moich uszu wywołują u mnie dreszcze i spazmy. Nie mogę złapać oddechu przez szloch, który chce wydobyć się z mojej krtani. Wybiegłam szybko na dwór nawet nie zakładając bluzy.
Mroźne, nocne powietrze otulało moją skórę i pomagało mi się uspokoić. Czułam pieczenie na policzkach w miejscu gdzie powoli spływały krople łez. Nie narzekam, przynajmniej pozwala mi to odzyskać resztkę utraconej świadomości. Światło z pokoju Margaret rozświetla mały ogródek. Mój Azyl. Mam tylko dwa miejsca w tym wielkim domu, gdzie czuję się bezpiecznie.  Pierwsze - to szafa w moim pokoju. jest duża, taka że nawet teraz bez problemu się w niej zmieszczę, a co dopiero małe dziecko bojące się burzy. Którym byłam... chciałabym wrócić do tego czasu i mieć takie problemy jak kiedyś.  Drugie miejsce - to właśnie ten niepozorny ogród, w którym naprawdę byłam szczęśliwa. Czułam się w nim bezpiecznie i niewinnie, zapominałam o wszystkich problemach, które mnie otaczały. Kiedyś nawet miałam tu domek na drzewie. Cóż on ciągle tu jest, tylko już tam nie wchodzę. Myślę że nawet się nie zmieszczę. Miałam wtedy dużo przyjaciół.
Dźwięki są tak głośne że dochodzą nawet tutaj. Czy już nigdzie nie ma takiego miejsca gdzie mogłabym być sama?  Mimowolnie moje oczy opuszcza kilka łez, nienawidzę ich. Wstaję szybko i już kilka sekund później jestem w moim pokoju. Zabieram szybko plecak, który spakowałam kilka godzin wcześniej i wychodzę z domu. Nawet mnie nie zauważyli. Wolę siedzieć przed budynkiem szkoły jeszcze cztery godziny, niż słuchać ich jęków. To wszystko tak potwornie boli. Ale nikt mnie nie rozumie. Dlaczego nikt nawet tego nie zauważa?
Chciałbym już nie czuć żadnych uczuć, żeby już nikt nigdy nie mógł mnie zranić.


                                                              ~~~~~~~*****~~~~~~


      Wygląda na to, że Leonie naprawdę zaprzyjaźniła się z elitą. A szczególne z Niall'em. Chociaż widać, że równie dobrze dogaduje się z Harry'm.  Na moje oko on coś do niej ma... z resztą jak do wielu innych dziewcząt wcześniej. Wolę w to nie wnikać. Jednak, na jej miejscu miałabym się na baczności. Przecież ludzie się nie zmieniają. Wiem to i nic mnie nie przekona, że tak nie jest.
 Miejsce obok mnie jest wolne. Jak zawsze na matematyce, czy każdej innej lekcji. Zastanawiam się czasami, jakby to było móc z kimś porozmawiać w czasie zajęć. Ale raczej się nie dowiem. To także jedna z tych niezmiennych rzezy. Jasmin Bailey jest niepotrzebna światu. Oddałabym teraz wszystko za choć godzinę snu. Odczuwam pieczenie oczu. Dam głowę, że są opuchnięte i zaczerwienione od łez. Muszę wyglądać strasznie... jeszcze gorzej niż zwykle. Biorąc po uwagę to że wybiegłam z domu w tych samych ciuchach, w których byłam poprzedniego dnia. Nie ułożyłam nawet włosów. Do tego cztery godziny przesiedziałam na szkolnych schodach w samej bluzie. Na szczęście im bliżej było rana, tym robiło się cieplej. Ostatnimi czasy coraz mniej przejmuje się swoim wyglądem, jest mi wszystko jedno.
Jeszcze parę lekcji zanim uwolnię się od tych wszystkich ludzi. Zanim znów będę mogła zaszyć się pod kocem i nie opuszczać go do wieczora. Jednakże dzisiaj jest poniedziałek. A to oznacza że mam dwie godziny sztuki pod rząd, w ramach godzin pozalekcyjnych. Nasza szkoła dała uczniom do wyboru kierunki zajęć pozalekcyjnych. Większość wybrała inne, dzięki czemu na zajęciach panuje cisza. to kolejny plus.  Sztuka i muzyka - to jedyne rzeczy, dla których warto żyć. Od dziecka kochałam oba jednak co do tego drugiego mam dwie lewe ręce. Nie potrafiłabym zagrać nawet na trójkącie. Jednak sztuka... malowanie, ceramika, rzeźbiarstwo są tym co kocham. Ciągle staram się walczyć, by  coś osiągnąć, żeby się wybić. Chciałabym pokazać, że coś potrafię, że jestem godna poświęcenia chociaż jednej sekundy uwagi.


                                                            ~~~~~~*****~~~~~~

Witajcie kochani. Przepraszamy, że tak dawno nic nie dodawałyśmy i za to, że ten rozdział jest dość krótki. Następny pojawi się w najbliższym czasie.

środa, 5 marca 2014

Rozdział 3 „Nadzieja wygasa ostatnia"


Perspektywa Jasmin

      Korytarz był zatłoczony, a ja przeciskałam się między tłumem. Na prawdę byłabym im wdzięczna, gdyby zrobili mi trochę miejsca. Wystarczyłoby naprawdę niewiele. Nie lubię obijać się o ich plecaki i ramiona. Jeszcze ta dziewczyna. Czego ona ode mnie chciała? Momentalnie moje kostki zbielały od za mocno trzymanych książek. Chcę już stąd wyjść. Mieć za sobą ten dzień, chociaż w domu nie będzie lepiej. Delikatnie się skrzywiłam, ktoś popchnął mnie na ścianę. Zresztą już się do tego przyzwyczaiłam. Kiedy się odwróciłam nikogo tam nie było, ale to też jest normalne. Nawet mnie nie zauważył. Wdech, wydech, krok za krokiem. Brnę przed siebie. Kiedy już stałam pod salą, zauważyłam ją. Stała z tym blondynem z mojej klasy. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie wiem kim jest. To Niall - jeden z najlepszych uczniów. Ja go znam tak, jak wielu innych, ale żaden z nich nie zna mnie. Próbowałam ją ocenić. Nowa Dziewczyna ma ładne, długie włosy i jest ubrana normalnie, jak na co dzień. Ale ma to coś, dzięki czemu wszyscy ją lubią. Już z daleka to widać. Za parę dni z pewnością będzie jedną z najpopularniejszych w klasie. Założę się, że chłopcy będą ustawiać się do niej w kolejce. Ma to, czego nie mam ja. To coś, co zawsze chciałam posiadać. Jednak naprawdę wygląda na miłą. Więc co ode mnie chciała? Musiałam stać tak parę minut, a ona zauważyła, że się w nią wparuję. Tylko się uśmiechnęła i mi pomachała, ale ja spuściłam wzrok i poszłam dalej. Usiadłam przed drzwiami do klasy, zapomniałam słuchawek, więc będę musiała słuchać co mówi nasza wychowawczyni o narkotykach i papierosach.
       W naszej klasie - jak w każdej innej są osoby, które ćpają, jarają albo piją. Potrafię wskazać ich większość... Jednak za bardzo mnie to nie interesuje, niech robią co chcą, to ich życie. Moje jest już wystarczająco popaprane bez tych wszystkich świństw i nie zamierzam psuć sobie go do reszty. Z nudów przygryzłam wewnętrzną stronę policzka i zaczęłam skubać go zębami. Mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę grupki stojącej pod oknem. Brunetka - o ile dobrze pamiętam Leonie, trzepnęła Harry'ego po głowie. Nie wiem za co, ale wyglądało to zabawnie. Do tego on nic jej za to nie zrobił. Zwykle oddałby dwa razy mocniej. Mówiłam że ona ma to coś... moje myśli przerwał dzwonek, dobrze wiem, że Panna Messenchofer lubi się spóźniać, mimo to wstałam. Miałam rację dopiero po jakichś dziesięciu minutach przyszła starsza, siwa już kobieta. Zaczęła narzekać na swoją pracę i zbeształa Louisa. Otworzyła nam drzwi, a ja wparowałam do klasy jako pierwsza i zajęłam ostatnią ławkę. Gdy w końcu wszyscy usiedli na swoich miejscach, nauczycielka zaczęła sprawdzać obecność. Kiedy usłyszałam Jassmin Bayley po prostu podniosłam rękę. Nie widzę sensu w krzyczeniu na całą salę, że jestem obecna i mam się dobrze. Cóż może jedno z tych dwóch rzeczy jest prawdą... Nauczycielka kontynuowała sprawdzanie listy, a ja zaczęłam rozglądać się po klasie w nadziei, że znajdę coś interesującego. W końcu zrezygnowałam i po prostu wyciągnęłam zeszyt. Może trudno w to uwierzyć, ale jest to taki, jakby mój pamiętnik. Są w nim tylko rysunki i żadnych słów. Jednak jest to moja najbardziej osobista rzecz.
      - Moi Kochani - zaczęło się. - Dzisiaj porozmawiamy o narkotykach i skutkach ubocznych wciągania, jak to mówi młodzież. - po klasie rozszedł się stłumiony śmiech. Bądźmy szczerzy. Ona nie wie, co mówi młodzież. Jasne, szanuję ją jako nauczyciela, co nie znaczy, że muszę ją lubić. - Narkotyki utrudniają pracę mózgu i zaburzają ją. Innymi słowy... cóż może będzie lepiej jeżeli oglądniecie prezentację, którą dla was przygotowałam. - też tak myślę... Prezentacja była strasznie nudna, do tego pani Messenchofer musiała ją co jakiś czas zatrzymywać i dorzucać swoje trzy grosze. Na szczęście zostało jedynie pięć minut lekcji. Mój wzrok mimowolnie kierował się w stronę nowej dziewczyny. Nic na to nie poradzę, że jestem ciekawa po co się do mnie odzywała, przecież nikt tego nie robi. Usiadła z Niall’em. Wygląda na wesołą. W tej chwili rozmawia z lokowatym, który to wiercił się całą lekcję. Z resztą jak zawsze. On nigdy nie potrafi usiedzieć pięciu minut spokojnie. Teraz spoglądał za dekolt Amy Thisbayn. Machinalnie dociskam rękę do swojej klatki piersiowej. Oto kolejny powód, dlaczego nikt nie zwraca na mnie uwagi - jak sądzę. Cóż nie jestem zbyt atrakcyjna. Nie mam żadnych krągłości. Moje piersi są dosyć małe, a nogi za krótkie. Na twarzy mam pełno piegów i wyglądam po prostu dziwnie. Może przydałaby mi się dieta? Szkoda, że nie potrafię się do żadnej z nich zastosować. Chociaż pewnie by mi nie pomogły, z moim i tak już "wspaniałym" wyglądem. głębokie westchnienie wyrwało się z moich ust, które szybko zakryłam dłonią i rozejrzałam się po klasie, czy nikt tego nie zauważył. Na szczęście wszyscy byli zajęci czymś innym.
     - Więc pamiętajcie dzieci. Używki to zło! - tak, na pewno wszyscy będą teraz pani słuchać. Każdy chciałby zostać i bać się kazań, które pani urządza, zamiast iść do domu. Wywróciłam oczami i poszłam prosto do mojej szafki. Oczywiście po drodze nie obyło się bez uderzenia o ścianę, które stało się już rutyną dnia. Otwarłam szybko drzwiczki kluczykiem, który zawiesiłam na wisiorku i noszę na szyi. Założyłam moje kremowe vans'y, pociągnęłam jeszcze kilka razy za klamkę, by być w stu procentach pewna, że zamknęłam szafkę. To kolejne moje dziwactwo. Muszę sprawdzać wszystko po parę razy zanim upewnię się, że jest w porządku. Wiosenne słońce rozpraszało moje myśli, gdy kierowałam się do domu. Budynek jest za duży, jak na mój gust i okropnie pusty. Weszłam do środka i już wiedziałam, że najprawdopodobniej nikogo w nim nie ma. Było za cicho. Kiedy weszłam do kuchni okazało się, że miałam rację. W ręce trzymałam karteczkę, która moment wcześniej wisiała na lodówce, od razu rozpoznałam na niej charakter pisma mojej mamy. Mam zrobić sobie coś na obiad i na nią nie czekać. Nie musiała mi tego mówić, nigdy tego nie robię. Po co mam czekać na kogoś, kto nigdy nie wraca?
     - Afera! Afera! - rozglądnęłam się dookoła nikogo nie zauważając. Wtedy poczułam, że coś otarło się o moją nogę. - Afera, tutaj jesteś maleńka. - przyklękłam i pogłaskałam kotkę po głowie. Dostałam ją od rodziców, kiedy byli jeszcze razem. Teraz jest jedyną osobą, której powierzam moje sekrety i uczucia. Ona mnie słucha. Choć jest już nie najmłodsza, nie mogę sobie wyobrazić, że kiedyś ją stracę. Tak na prawdę, to tylko ona czeka na mnie, kiedy wracam do domu. To boli... ale już się przyzwyczaiłam.

środa, 26 lutego 2014

Rozdział 2 „Człowiek rodzi się wol­ny a po­tem sam poz­wa­la założyć so­bie kajdany"


Perspektywa Leonie

      Harry zapukał trzykrotnie do drzwi. Po usłyszeniu stłumionego "proszę" weszliśmy do środka. Klasa była dość duża, jednak nie to wywarło na mnie największe wrażenie. W sali numer 322 znajdowało się laboratorium. Te wszystkie szklane probówki z nieznanego pochodzenia miksturami i mikroskopy były tym, co od dziecka kochałam. Zawsze bawiłam się w małego chemika, z czasem moje zainteresowanie zanikło, gdyż w starej szkole doświadczenia były zabronione. Z bardzo prostego powodu - braku funduszy na zabezpieczenia przeciwpożarowe. Szybko jednak powróciłam do rzeczywistości, ponieważ zorientowałam się, że cała klasa skierowała wzrok w naszą stronę. Nigdy nie lubiłam rzucać się w oczy, a teraz każdy mój ruch i gest był przeszywany do najcieńszej nitki. Miałam wrażenie jakby wstąpili do mojego mózgu i wsłuchiwali się w każdą jego myśli. Na krześle za biurkiem siedziała starsza pani, trzymała w ręku długopis i najprawdopodobniej sprawdzała zadanie uczniowi, gdyż ten stał i spoglądał przez jej ramię na zeszyt. Skrzywiła się na nasz widok, chociaż jej wzrok miał na uwadze jedynie Harry'ego.
- O pan Styles uraczył nas swoją obecnością. - kobieta pokiwała krytycznie głową i spojrzała w moją stronę. - Młoda damo, jeśli dyrektor kazał ci przyprowadzić tego łotra, to już wykonałaś swoją pracę. Dziękuję możesz iść - Czym dłużej byłam w towarzystwie tej kobiety, tym bardziej malała moja sympatia do niej. Już po pierwszej minucie dało się wyczuć, że jest surowa i stanowcza w tym co robi.
- Dzień dobry Pani Cook, przepraszamy za spóźnienie, ale...
- Oszczędź sobie Harry. Nie chcę wysłuchiwać twoich kolejnych, śmiesznych i wymyślanych na poczekaniu historii.
- Ależ proszę pani - Harry udawał skruchę -Ja jeszcze nigdy pani nie okłamałem i w żadnym wypadku nie zamierzam - w tym momencie w pomieszczeniu dało się słyszeć cichy chichot uczniów. Po chwili chłopak dodał. - Przed zajęciami pan Relling kazał mi zanieść do składzika kartony z środkami chemicznymi. Trochę ich było dlatego zajęło mi to 10 minut lekcji. Kiedy skończyłem zauważyłem Leonie - w tym momencie wskazał na mnie - Jest nową uczennicą naszej szkoły, nie mogła odnaleźć sali, dlatego postanowiłem jej pomóc. Okazało się, że ma chodzić do tej klasy - Kobieta wsłuchiwała się w słowa lokowatego. Gdy skończył zlustrowała moją postać od góry do dołu. Po chwili namysłu rzekła - Tak dyrektor wspominał o nowej uczennicy. Przypomnij mi jak się nazywasz? - Leonie Evans - wydukałam, co było bardzo trudne, gdyż cały czas miałam wrażenie, że wszyscy czekają na jakąś wpadkę z mojej strony. - Proszę usiądź, a tobie Harry znów się upiekło. Lokowaty tylko się uśmiechnął i podążył za mną. Kiedy był już odwrócony plecami do nauczycielki. Zaczął przedrzeźniać jej słowa i wykonywać dziwne miny, które po dłuższym przyglądnięciu, na prawdę miały coś wspólnego z panią Cook. Usiadłam obok blond dziewczyny, do której próbowałam się uśmiechnąć, lecz ona nie spoglądnęłam ani razu w moim kierunku. Siedziała ze wzrokiem przykutym do zeszytu i rysowała dziwne kształty. Takie inne, wręcz bardzo oryginalne. Harry przywitawszy się piątką najprawdopodobniej ze swoim kumplem, usiadł za nim rzucając niedbale plecak pod ławkę. Szatyn, z nieładem na głowie, odwrócił się do niego i szepcząc specjalnie tak, by wszyscy usłyszeli zapytał - A ona też była w tym składziku? Wtedy cała klasa wybuchła, cała oprócz mnie i dziewczyny obok. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, że już nigdy nie pokażę się światu. Do tego w jednej sekundzie znienawidziłam chłopaka w białej bluzce i niebieskich jeansach, który w tym momencie leżał na blacie śmiejąc się nieubłaganie. Panna Cook próbowała uciszać zebranych, ale jej interwencja na nic się nie zdała. Po minucie grono ucichło. Postanowiłam, że nie dam się tak łatwo poniżyć, dlatego bez drgnienia przyglądałam się postaci, przez którą przed chwilą zostałam nazwana, może nie dosłownie ale jednak - "łatwą laską". Mój wzrok utkwił na jego twarzy, specjalnie patrzyłam mu prosto w oczy, by poczuł się niestosownie. Ode mnie nie można było wyczytać żadnych emocji. Na początku szatyn próbowała nie zwracać uwagi na moje zachowanie, lecz po pewnym czasie zaczął się wiercić i poprawiać włosy. Co chwila spoglądał w moją stronę, w nadziei, że zmieniłam obiekt zainteresowań. Kiedy widziałam, że już ma dosyć, z satysfakcją odpuściłam i zajęłam się lekcją. Tak, to zawsze działało, działa i będzie działać - pomyślałam
       Po zajęciach z chemii, zaczęłam wodzić wzrokiem za Harry'm. Miałam nadzieję, że pomoże dostać mi się na kolejną lekcje. Jednak on zniknął. Najprawdopodobniej poszedł gdzieś z tym swoim kumplem, którego nie trawiłam.
Nie wiedziałam co robić. Wydawało mi się, że jestem w ślepej uliczce, z której nie ma wyjścia. Już miałam podchodzić do pierwszej lepszej osoby prosić o pomoc, kiedy to wyłoniła się przede mną postać niskiego chłopaka. Miał blond włosy, zapewne farbowane, gdyż przy głowie przebijały się oznaki brązu. Jego ubranie w przeciwieństwie do Harry'ego, nie składało się z oryginałów, ale wyglądał bardzo zadbanie. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a koszula w kratę sprawiła, że wyglądał dość dziecinnie.
- Cześć, jestem Niall - w pierwszej chwili nie skojarzyłam, dlatego lekko spóźniona odpowiedziałam.
- Cześć - blondyn najwyraźniej zauważył, że go nie poznaje, dlatego dodał
- Jesteśmy w tej samej klasie - Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne, odwzajemniłam uśmiech i roztrzepana krzyknęłam.
- Ooo, przepraszam! Nie zauważyłam cię w sali- Niall lekko zdziwiony wytłumaczył
- To ja stałem przy tablicy, kiedy weszliście. Pani Cook ostatnio się na mnie uwzięła i ciągle sprawdza moje zadania - wymamrotał lekko poirytowany.
- A no tak, już pamiętam - uśmiechnęłam się serdecznie. Wiedziałam, że sama nie poradzę sobie w tej twierdzy, dlatego zapytałam.
- Niall, czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie mamy następną lekcję, jestem tu pierwszy raz i zbytnio się nie orientuję...
- Tak, jasne - przerwał moją wypowiedź - Następna jest fizyka, sala 98 - oboje się skrzywiliśmy - Jeśli chcesz mogę cię oprowadzić. Przystałam na jego propozycję. Nie, raczej byłam przeszczęśliwa, gdyż nie znając żadnego zakątka czułam się, jak igła w stogu siana. Nowy kolega pokazał mi sekretariat, za co byłam mu bardzo wdzięczna, ponieważ wreszcie mogłam odebrać plan lekcji, do tego przydzielono mi szafkę i dano do niej mały, niebieski kluczyk. Od razu schowałam go do portfela, by przypadkiem się nie zgubił. Potem Niall oświecił mnie w sprawie znajdowania się damskich toalet. Od razu przestrzegł, że zazwyczaj przesiadują tam, tak zwane gwiazdy szkolne na poprawianiu makijażu lub malowaniu paznokci. Poza tym wskazał mi drogę do dyrektora, sali wychowania fizycznego i biblioteki. Wiedziałam, że jestem mu dłużna za to, że bezinteresownie mi pomógł. Do tego normalnie w świecie go polubiłam. Był taki ludzki i miły, że przez moment pomyślałam, że może byśmy do siebie pasowali, jednak szybko się ocknęłam, gdyż z moich myśli wybudził mnie dzwonek na lekcję.
       Szperałam w szafce układając książki. Przyszykowałam sobie ostatnią lekcję na dziś - WOS. Kiedy przekręcałam drzwiczki zauważyłam, że obok mnie stoi ta sama dziewczyna, z która siedziałam na chemii. Przyczepiała serduszka na okładkę podręcznika. Zdziwiło mnie po co to robi.  Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy to dobry pomysł, lecz po chwili się odezwałam.
- Hej, jestem Leonie - wysunęłam w jej stronę dłoń i uśmiechnęłam się najszerzej, jak tylko potrafiłam. Przestraszona blondynka spojrzała na mnie pytająco. Patrzyła mi prosto w oczy. Jej spojrzenie wypalało w moich źrenicach dziury. Było w nim coś innego, jakby strach pomieszany z cierpieniem. Nagle spuściła głowę i jak najszybciej potrafiła, nie powiedziawszy ani słowa odeszła.

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 1 „Każda sekunda to nowe życie”

Perspektywa Leonie


     Koło mojego łóżka przebiegła dziewczynka. Malutka, chudziutka kruszynka. Na głowie miała wianek z bialutkich stokrotek. Był za duży na jej malutką głowę. Ciągle poprawiała go nerwowo, by nie opadł na szyje. Jej niebieska sukienka zakrywała czerwone, zadrapane kolano. Gdy kręciła się podśpiewując piosenkę, falbany wznosiły się ku górze, jakby zaraz miała odlecieć do nieba. Była taka beztroska i szczęśliwa. Nie zwracała uwagi na rozwichrzone, brązowe włosy, które wchodziły jej do oczu. Delikatnie nimi pomrugiwała i dalej liczyła pszczoły spijające nektar z kwiatów. Nie obawiała sie niczego. Nie miała świadomości, że mogą sprawić ból, zostawić ślad, a nawet doprowadzić do śmierci. Przyglądałam sie jej uważnie, bo kogoś mi przypominała. Łączyła nas pewna więź... Czułam w sobie zazdrość, brakowało mi tej radości z błahych rzeczy, tego zwariowanego stylu bycia i kochania samej siebie. Siedzę samotnie na łóżku, nie wiem, czy kiedykolwiek się jeszcze uśmiechnę, czy chociaż raz poczuje ulgę w sercu i nadzieje na lepsze jutro. Nagle usłyszałam mały szmerek. Schyliłam sie w stronę mojej niebieskiej pościeli, na której widniały małe plamki. Mokre groszki, które co chwila wsiąkały w materiał, stając się coraz bardziej obszerne. Dotknęłam palcem mokrego skrawka mięciutkiego materiału. Te zimne wzorki dostarczyły mi ulgi. Sprawiły, że przez moment moja dusza się uspokoiła. Dotykając go opuszkiem palca spoglądałam w jeden punkt. W malutką kropeczkę przypominającą serce. W pewnym momencie znikło. Rozpłynęło się i odeszło. Już nigdy nie powróci. Podkuliłam nogi i oparłam brodę na kolanach. Bujałam się tak przez kilka minut. Nie wiem, po prostu chciałam się czymś zająć, chciałam odpłynąć w inny świat harmonii i niepamięci. Nagle coś nierównego na czubku brody, przeszkodziło mi w tej czynności. Spojrzałam na kolano, ta biała smuga, tylko przypominała mi smak cierpienia. Była zagojona, ale nadal czasami ją odczuwałam. Zakryłam ją spodniami i spoglądnęłam na dziewczynkę. Teraz już wiedziałam kim jest, wiedziałam skąd ją znam. Pomachałam jej na dobranoc i utuliłam się w puchową kołdrę.
     Gwałtownie otworzyłam oczy i podniosłam się na łokciach. Próbowałam poskładać w całość, to co się przed chwilą wydarzyło. Dziwne, jakie niesamowite historie mogą nam się wytworzyć w głowie. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 6:00. Wiedziałam, że przez emocje związane z pierwszym dniem w nowej szkole, nie zasnę już nawet na sekundę, dlatego postanowiłam wstać. Powolnym krokiem podeszłam w stronę okna, by podciągnąć roletę. W parku poza gęstą mgłą, nie znajdowała się żadna żywa dusza. Gdybym teraz miała się tam znaleźć sama, poczułabym strach w sercu. Opar całkowicie, uniemożliwiał orientację w terenie. Otworzyłam drzwiczki i wzięłam głęboki wdech. Zimne powietrze orzeźwiło moje ciało. Poczułam się błogo, co ostatnio zdarzało się bardzo rzadko. Od czasu do czasu dało się słyszeć auta przejeżdżające przez pobliską ulicę, ale nawet ten mały hałas nie przeszkodził mi w rozmyśleniach. Zastanawiałam się, czy odnajdę się w nowej szkole, czy klasa przyjmie mnie ciepło. Chciałam również poznać kogoś, kto mógłby się stać moim przyjacielem, z kim mogłabym szczerze porozmawiać i najzwyczajniej w świecie się powygłupiać. Przez myśl przemknęło mi jedno pytanie, którego nie dopuszczałam do swojej świadomości, jednak było silniejsze ode mnie "Czy znajdę miłość swojego życia". Może wydawać się wam to śmieszne, że szesnastolatka myśli o stałym związku, lecz muszę wam się przyznać, że jestem osobą  starej daty. Chcę tego jedynego, którego będę pragnąć ponad życie, który będzie mnie wspierał i pokocha taką jaką jestem. Nie szukam ideału, bo one nie istnieją. Gdybym kierowała się tą zasadą, to zostałabym samotna do końca życia. Wszyscy mamy mocne i słabe strony. Nie sztuką jest znaleźć sobie drugą połówkę bez problemów, sztuką jest przechodzić przez nie razem.
Zamknęłam okno i szurając moimi różowymi bamboszami po dywanie, podążyłam na dół do kuchni. Przywitała mnie tam mama, która jak zawsze szykowała mi śniadanie, z czystego braku zajęcia. Nigdy nie pracowała, szczerze mówiąc nie miała po co. Tato zarabiał wystarczająco na utrzymanie rodziny. Na stole widniały gorące naleśniki i dwa nakrycia. Ojciec nigdy nie jadał z nami rano, bo wychodził jak jeszcze spałam. Trzeba przyznać, że ma ciężki żywot. Nie raz pracuje całe dnie, a czasami nawet zarywa noce, by skończyć projekt. Mówi, że jeśli tylko będę chciała to odziedziczę po nim firmę. Niby lubię przedmioty humanistyczne, ale zdając sobie sprawę z tych wszystkich wyrzeczeń, chyba zrezygnuję z jego propozycji.
      - O już jesteś? - spytała uśmiechnięta od ucha do ucha mama, która właśnie kładła dżem na stół. Widząc moją zrozpaczoną minę szybko dodała – Słońce, wszystko będzie dobrze. Każdy na twoim miejscu czułby się nie pewnie, ale uwierz, poznasz nowych ludzi i wszystko się unormuje - Właśnie to był jeden z milionów powodów, za które kochałam swoją rodzicielkę. Ona zawsze wiedziała co mnie gnębi. Nie musiałam nic mówić, wyczytywała to z moich oczu.
      - Ta jasne, Będą się na mnie gapić, jak na dziwoląga - odburknęłam. Nastała chwila ciszy, którą przerwał mój piskliwy głos - Mamo, oni mnie nie zaakceptują! - opadłam bezradnie na krzesło.
      - Córeczko nie uważasz, że trochę przesadzasz? Nie tylko ty jedyna na świecie zmieniłaś szkołę. Czasami w życiu trzeba się przeprowadzić. Wszystko będzie dobrze. – mama spojrzała na zegarek - Teraz jedz, bo już późno, a masz kawałek drogi.
      Wybiegłam z domu jak torpeda, mniej więcej kojarzyłam, gdzie znajduje się moja nowa szkoła, bo przejeżdżaliśmy koło niej podczas drogi. W połowie trasy byłam całkowicie wykończona. Od zawsze miałam słabą kondycję, do tego torba ze wszystkimi przedmiotami, gdyż nie znałam planu lekcji, jeszcze bardziej spotęgowała mój wysiłek. Zatrzymałam się na chwilę i pochylona do przodu dyszałam ze zmęczenia. Nagle usłyszałam za sobą czyjś głos stłumiony śmiechem.
      - Nic ci nie jest? - kiedy się odwróciłam ujrzałam chłopaka z burzą loków i słuchawkami na szyi. Jego postawa była wyluzowana. Trzymał ręce w kieszeniach, a nogi rozstawił w lekkim rozkroku. Na jego widok szybko się wyprostowałam i zakłopotana wydukałam
      - N-nie, po prostu nie jestem najlepsza jeśli chodzi o jakikolwiek wysiłek fizyczny - lokowaty zaśmiał się z mojego wyznania. - A gdzie się tak śpieszysz yyy...
      - Wystawił przed siebie dłoń, jakby znał moje imię, ale je zapomniał. - Leonie, jestem Leonie.
      - A więc, gdzie się tak śpieszysz Leonie?
      - Do szkoły - spoglądnęłam na zegarek - Jeszcze pięć minut, może zdążę. Miło było...
      - Poczekaj, masz na myśli liceum Prince'a? - lekko pokiwałam głową - Do której chodzisz klasy? Jakoś nie za bardzo cię kojarzę… - Chciałam jak najszybciej zakończyć rozmowę, ale chłopak nie pozwalał mi odejść.
       - Jestem tu nowa, przeprowadziłam się z Bristolu. Mam chodzić do 1a - widać było, że moja odpowiedź usatysfakcjonowała chłopaka. Wyciągnął prawą dłoń, która do tej pory znajdowała się w jego kieszeni i zwrócił się do mnie
      - W takim razie witaj koleżanko klasowa - zdziwiłam się, ale i jednocześnie ucieszyłam, bo chłopak wydawał się całkiem sympatyczny.
      - To fajnie. Dobrze, że cię poznałam, bo sama chyba bym się tam nie odnalazła.
      - Nie przesadzaj, to liceum nie jest takie wielkie. Ma tylko jakieś 400 pomieszczeń - zażartował. Po chwili jednak dodał - Przepraszam! - podskoczył, jak oparzony - Nie przedstawiłem się. Jestem Harry Styles. Widzisz jaki niekulturalny typ ze mnie? - Nie mogłam się nie zaśmiać, do tego wszystkiego zdawał być się dziwnie nadpobudliwy. Wykonywał nerwowe ruchy i co chwila mrugał oczami.
      - Miło poznać. A ty nie śpieszysz się na lekcje? - chłopak zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział.
      - Akurat na twoje szczęście dzisiaj mamy na dziewiątą.- odetchnęłam z ulgą. Musiałam przyznać, że miałam wielkie szczęście, Co by to było, gdybym spóźniła się już pierwszego dnia. Wszyscy wzięliby mnie za nieokrzesaną dziewuchę, która nie ma zamiaru przestrzegać statutu szkoły.
      - Człowieku ratujesz mi życie, tak dostałabym chyba zawału biegnąc, jak szalona.
      - E tam, od razu szalona. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa - puścił mi oczko - Czyli idziemy w tym samym kierunku? - spytał śmiesznym akcentem.
      - Tak, chyba tak - odparłam. Chłopak pokiwał zabawnie głową jakby się nad czymś, po czym dodał
      - Z miłą chęcią dotrzymam ci towarzystwa.
      W czasie drogi rozmawialiśmy o wszystkim, to znaczy najwięcej Harry. Opowiadał mi o swoich przygodach z dzieciństwa. O incydencie w kościele, kiedy to ministrant z tacą podszedł do niego, a ten odpowiedział, że brat zapłaci i o wielu innych, z których uśmiałam się jak nigdy. Staliśmy przed budynkiem szkoły. Chłopak przepuścił mnie w drzwiach, na co ja cichutko się zaśmiałam. Stałam teraz na brzoskwiniowym korytarzu. Pod jego ścianami były uszeregowane czerwone szafki. Miałam ważenie, że nigdy bym ich nie policzyła. Pomieszczenie wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Podążałam za chłopakiem. Myślałam, że kierujemy się w stronę klasy, gdzie miała odbyć się druga lekcja. Posiedzimy tam na ławce i zaczekamy na dzwonek, który miał zadzwonić za 20 minut. Jednak on miał inne plany.
      - To co idziemy na lekcje? - Stanęłam jak wryta. – Co? przecież mamy na dziewiątą - powiedziałam lekko poddenerwowana. Harry spoglądając na swoje buty tylko się zaśmiał.
      - Kłamałem - to słowo wypowiedziane z jego ust wprowadziło mnie w stan odrętwienia. Jak mógł mi to zrobić? Przecież teraz rozniesie się, że jestem nieodpowiedzialna. Wszyscy nauczyciele wyrobią sobie o mnie negatywne zdanie.
      - Że co? Zgłupiałeś? Przecież nie mogę sobie na to pozwolić, do tego w pierwszy dzień nauki! - krzyknęłam.
      - Wyluzuj, nic takiego się nie stało. Przyznaj, że było fajnie? - Już miałam mu wygarnąć, ale po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że podobał mi się spacer w jego towarzystwie. Nagle w mojej głowie rozbudziła się panika.
      - Boże, i co ja teraz zrobię? - szeptałam sama do siebie, krążąc wokół własnej osi.
      - Nie przeżywaj, chodź - Harry powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Pewnie, gdybym wyszła teraz ze swojego ciała i zobaczyła moją minę zareagowałabym tak samo.
      - Ale po co? To nie ma sensu, tylko się ośmieszę, przecież to nawet nie będzie spóźnienie... To będzie całkowite olanie! Widać było, że chłopak coraz bardziej się niecierpliwi, do tego nie pozwalałam dojść mu do głosu. Wreszcie się wciął.
      - A co wolisz mieć nieobecność? - W tej sekundzie mnie zatkało, nie wiedziałam co robić, każde wyjście mnie pogrążało. Oparłam się o ścianę i głęboko westchnęłam. Nagle poczułam ciepło na mojej dłoni. To Styles złapał mnie delikatnie za rękę. Jego uśmiech, sprawił, że przez chwilę zapomniałam o problemach.  - Zaufaj mi, mam plan - Po tych słowach pociągnął mnie w stronę drzwi